wtorek, 22 grudnia 2015

11. Harcerz w sezonie bardziej ofiarny i pomocny.

Okres okołoświąteczny - trwa od połowy listopada. Im bliżej Świąt tym więcej się dzieje.



Datki na schronisko, ubrania dla ubogich, herbata dla bezdomnych, choinka za śmieci, kup kalendarz-ratuj życie, charytatywne licytacje, transakcje, akcje i reakcje. Uśpiona potrzeba dzielenia się z innymi budzi się i puka do serc i głów, każe pomagać, angażować się, działać.
Pośród zalewu dobroczynnych aktów - także te harcerskie.

Muszę przyznać, że jestem zachwycona tą sytuacją. Że chociaż raz w roku (no dobra, dwa, bo jest jeszcze WOŚP, walczy dzielnie, chociaż fala hejtu ściska go jak może) nam się przypomina.
Może to przypadek ale wokół mnie w tym roku wyjątkowo dużo tych pozytywnych działań. Moje drużyny zebrały ubrania i produkty dla ubogiej rodziny (wciągając w akcję całą szkołę). Na fejsie drużyny hufca i znajomych mi środowisk ogłaszały swoje pomysłowe akcje, a teraz rzucają mi się w oczy zdjęcia które potwierdzają owe działania. Brawo dla wszystkich drużynowych, którzy zadbali o kształtowanie postawy wrażliwości na potrzeby innych ludzi, o rozprzestrzenianie braterstwa i zaszczepienie w harcerzach potrzeby pomagania innym. Dobry wizerunek? Zgoda, ale przecież nie chodzi tu o wizerunek. Brawo dla całego łańcuszka związanego z Betlejemskim Światłem Pokoju. To jest genialna akcja, ktoś powinien zrobić dobry, romantyczny film wykorzystując ten motyw.
Cieszę się, że wokół mnie jest tylu świadomych instruktorów, którzy listopadowe i grudniowe zbiórki poświęcili na działanie. Szukanie karteczek na korytarzu szkoły może poczekać.

Chciałabym tylko podkreślić, że koniec roku nie jest jedynym właściwym momentem na takie przedsięwzięcia. Jest łatwiej, bo można się "podczepić" pod jakąś akcję, poza tym ludzie chętniej pomagają. Spróbujmy jednak znaleźć natchnienie w codziennych, lokalnych potrzebach - dzielnicy, szkoły, sąsiedztwa, może nawet wewnątrz drużyny jest ktoś, komu można pomóc, albo ktoś, kto zajmuje się takim pomaganiem w ciągu roku i mógłby "zarazić" drużynę. Mój apel jest taki, by sezon na pomaganie rozpocząć dzisiaj i zakończyć za 365 dni, a za rok zacząć kolejny.



piątek, 20 listopada 2015

Niezwykłe dzieci z telewizji



Wiesz co ostatnio widziałam w internecie?! Nie uwierzysz, jak ten dzieciak umie śpiewać / tańczyć / grać / mówić / ... ! 

O rany, zobacz na to dziecko w telewizji! Prawdziwy talent! Niesamowite, skąd się biorą takie dzieci? 

Staram się być uprzejma. Dlatego, kiedy ktoś pokazuje mi, z zachwytem w oczach, na smartfonie, tablecie czy w telewizji, występujące na scenie dziecko, które prezentuje swoje niezwykłe zdolności, uśmiecham się i zgodnie kiwam głową - tak, rzeczywiście ładnie się prezentuje (o ile tak jest).
Dzieci na scenie wyglądają uroczo. Rozczulają, publiczność wybacza im wszystkie potknięcia i z wielkim entuzjazmem przyjmuje to, co dają mali artyści.

Występy dzieci w telewizji mnie nie zachwycają.

Nie chodzi o to, że mi się nie podobają. Zwyczajnie nie są dla mnie zaskakujące.

Pomyślałabyś, że dziecko może tak śpiewać? 

Nooo... tak. 


A, że stoi tak samo na scenie i się nie boi?
Eeee... tak. 



Że też dziecko ma motywację, żeby tak długo się przygotowywać do występu! 
... tak...


Ja po prostu już to widziałam. Dzieci występujące, przygotowujące się, zaangażowane, dzieci z tremą i dzieci z nagrodą za występ, dzieci z talentem, dzieci zaskakujące, dzieci wywołujące uśmiech. Widziałam, przeżywałam i wiem, że są, dlatego tak - pomyślałabym, że dzieci mają talenty. I, że występują same na scenie.

Gdzie i kiedy widziałaś te wszystkie dzieci?!

Od wielu lat. Właściwie cały czas. 
W HARCERSTWIE. 


Poza posiadaniem talentów dzieci mają też inne magiczne właściwości. Umieją słuchać i mówić.
W pewnym programie rozrywkowym zadaje się dzieciom trudne pytania na które mają odpowiedzieć - tak jak jest ich zdaniem. Padło pytanie "A skąd się biorą dzieci?". Jakież było zdziwienie, jakie poruszenie i owacje! Jakie emocje i szaleństwo, kiedy dziewczynka w odpowiedzi użyła słowa "seks".

No błagam... 
Dzieci rozumieją i umieją rozmawiać. Polecam spróbować.

środa, 18 listopada 2015

Niech moc będzie...

"Moc jest kobietą" to hasło stowarzyszenia Doula w Polsce.

Zawsze się zastanawiam:
moc - power
za to
force - siła...
więc jak???
Niech będzie, dzisiaj tematem wpisu jest SIŁA. 



(Udało mi się was złapać na skojarzenie z Gwiezdnymi Wojnami? ...Jest! )

Posiadam stopień Harcerki Orlej, zdarza mi się być opiekunem prób wędrowniczych*.
Ostatnio rozpisywałam próbę na ten stopień z podopieczną. Wśród wielu rozważań zaczęłyśmy się zastanawiać nad tym jakie znaczenie może mieć taka próba w kształtowaniu kobiecości.
Trochę dla zabawy, trochę dla ćwiczenia ale też dla inspiracji własnej przerzucałyśmy się pomysłami - jakie hasła pasują do odpowiednich etapów rozwoju wędrowniczego.
Podzielę się z wami tym co zapamiętałam i co przychodzi mi do głowy teraz.
Potraktujcie to jako krok poza schemat, zmianę punktu widzenia i myślenia - pomyślcie, opiekunowie dziewczęcych prób wędrowniczych, może wcale nie jest to głupia zabawa?

Siła ciała 
Piękno kobiecego ciała. Dbanie o siebie. Ładna sylwetka, Ubiór z klasą. Malowanie paznokci. Pamiętaj o fryzjerze. Naucz się malować. Wiem, co jem. Jak być fit? Kobiecość to być damą. Metamorfoza. Szukam swojego stylu. Dbam o zdrowie, kontroluję je w sposób profesjonalny. Pozwalam ciału odpocząć. Jakie kosmetyki dla mnie? Skąd i jakie ubrania.

Siła rozumu 
Znam swoje atuty. Wiem czego chcę. Działam po tym jak pomyślę. Jestem taktowna i słucham. Staram się zrozumieć swoją naturę. Wiem jakie procesy zachodzą we mnie i co oznaczają. Panuję nad sobą, swoimi sprawami. Wyznaczam cele. Dążę do nich. Jestem rozsądna w kontaktach z ludźmi. Dojrzałe podejście do mężczyzn. Pogłębiam wiedzę o sprawach kobiecych. Ufam wiedzy a nie mitom i plotkom. Wiem skąd czerpać wiedzę. Kobiecość od strony naukowej.

Siła ducha
Równowaga i wyciszenie. Miłość i przyjaźń. Rozumiem i umiem wyrażać swoje emocje tak jak chcę. Emocje negatywne motywują do działania. Szukam swojej misji. Czerpię siłę z kobiecości. Wyjaśniam sprawy, nie ulegam pogłoskom. Dążę do równowagi. Rozumienie siebie, postrzeganie siebie, zadowolenie z siebie. Duchowość i wiara umacniają kobietę. Takt towarzyski. Rozważania: związek z facetem, bycie córką, bycie siostrą.


Przychodzi wam do głowy więcej? Piszcie o tym i mówcie!
Jest piosenka, że brzydkie dziewczyny idą do harcerstwa.
Jest prawda, że nie ma brzydkich dziewczyn.
Jest moja opinia, że w harcerkach trzeba kształtować kobiety - z klasą, pewne siebie i swojego stylu, swojej kobiecości, świadome swoich atutów i rozsądne, zrównoważone.
Możemy to robić w harcerstwie (głównie własnym przykładem, Druhny instruktorki!).

A więc niech Moc... A może Siła? będzie z wami, dziewczyny! 

* W harcerstwie nawet dorośli zdobywają stopnie - to trochę jak level w grach komputerowych. Na poziomie wędrowniczym (16+), żeby mieć levelup, trzeba zaleźć kogoś kto już ma dany stopień i poprosić o opiekę nad próbą, pomoc w wyznaczeniu indywidualnych zadań i czuwanie nad motywacją i realizacją próby. 

piątek, 6 listopada 2015

Pójdzie na kurs to się nauczy.

Zbieram się do wyznania, które nie każdemu się spodoba i nie jest łatwo.
Lubię, kiedy każdy jest zadowolony i zazwyczaj staram się dążyć do takiego stanu, niezależnie od sytuacji, więc wyrażanie zdania, które nie każdemu się spodoba jest wyzwaniem i mam nadzieję, że jak każde wyzwanie - zakończy się satysfakcją, mam nadzieję, że moją.
Przypomnę tylko, że moje wpisy to osobiste przemyślenia i opinie, nie oficjalne stanowiska czegośtam i kogośtam




Nie lubię kursów. 


Uważam, że są krótkie. Dają złudne poczucie bycia kompetentnym i gotowym do zadań, do których kurs ma przygotować. W jakimś stopniu zwalniają z obowiązku codziennej pracy nad kształtowaniem siebie. Są jak usprawiedliwienie, jak podrobiony dokument. Zdejmują z przełożonego odpowiedzialność za rozwój podopiecznego, który ma iść na kurs. Wypaczają metody.

Myślę jednak, że kursy są bardzo potrzebne (zwłaszcza w harcerstwie).

Gwarantują spójność działania w dużej organizacji. Pomagają rozwijać pewność siebie. Dają umiejętności, wiedzę i znajomości. Dają uprawnienia. Są elementem życiowego doświadczenia. Pozostawiają coś bardzo ważnego - wspomnienia. Generują emocje. Motywują do działania, wymagają działania. Pomagają określić samego siebie. Uczą jak żyć z innymi ludźmi. Jak być skutecznym. Skłaniają do refleksji.

Ukończyłam milion kursów i chętnie zrobiłabym jeszcze drugi milion. Zorganizowałam trochę i chętnie zorganizuję więcej.
Za każdym razem, kiedy przygotowuję się do kursu myślę sobie, że będzie strasznie, zmarnuję sporo czasu, będzie to samo, wszystko już wiem, bo przeczytałam/słyszałam/robiłam. Nie chcę, naprawdę za każdym razem mam tak, że nie chcę iść na ten kurs!
Za każdym razem myślę sobie, że miałam rację. A jednocześnie, że nie miałam, bo uczę się. Przeżywam. Działam. Poznaję ludzi. Jak wracam z kursu to jestem zadowolona, że jednak poszłam. Chociaż było tak jak przewidywałam ale nie do końca, dobrze, że poszłam.

Kształcenie jest ważne. Wielki ukłon w stronę tych, którzy kształceniem się zajmują. To duża odpowiedzialność i świetna robota.

ALE

Błagam, pamiętajcie, że codzienność jest ważna. Każda rozmowa, każda sytuacja, każdy moment, kiedy jako wychowawca, instruktor, mam kontakt z podopiecznym. Nie wystarczy, że nauczę go na kursie. Bo ja uczę go cały czas. W sytuacjach organizacyjnych mam genialną okazję, by kształtować postawę. Wyzwań nie trzeba wymyślać na kurs, na zajęcia. One są w codzienności, w każdym działaniu. Tematów nie wystarczy poruszyć na kursie. Należy pozostawać otwartym,  a to co mówimy ma być spójne z tym co robimy. Co robimy i mówimy na kursie, codziennie i od święta.

Jesteś liderem zespołu? Drużyny, kadry, rady..?
Nie wystarczy, że poślesz ich na kurs. Wasza codzienność pokazuje im jacy mają być. To, co i jak robisz TY pokazuje im co i jak robić. Będą tacy jak TY, niezależnie od ilości i jakości kursów jakie odbyli i odbędą. Kurs ich wzmocni, upewni, uprawni, skłoni do refleksji. Nad tym co robisz TY.

Chcesz przygotować się do funkcji? W drużynie, kadrze, radzie..?
Zadbaj o siebie. Idź na kurs. I czerp wiedzę, umiejętności i podpatruj postawy od osób, które są dla ciebie autorytetem. Idź na kurs. Pracuj nad sobą codziennie. I idź na ten kurs, bo przełożony nie wskoczy w twoje ciało i nie zaprowadzi (całe szczęście, że się tak nie da!), musisz się ruszyć sam. Warto.

Chociaż nie lubię kursów. I tak idź.

poniedziałek, 19 października 2015

WRÓG!



Początek września.

- Słucham?
- Cześć, mogę zapisać siostrę do drużyny?
- Tak, oczywiście. Niedługo w szkole będziemy organizować nabór, podamy informację o pierwszej zbiórce, odbędzie się również zebranie dla rodziców i...
- A, dobra! Bo ja jestem z męskiej ZHR w naszej szkole. A najbliższe dziewczyny od nas są na (nie pamiętam, ale daleko) i to za daleko, żeby jeździła, to pomyślałem, że pójdzie do was.
- Aaa... Cześć! Prześlij mi swój adres mailowy to wyślę info o zbiórce, fajnie, że dzwonisz, żeby zapisać siostrę do nas!
- Bo przecież chodzi nam o to samo, u nas czy u was...
- No pewnie! Fajnie.


Działamy w jednej szkole z męską drużyną z innej organizacji harcerskiej. Umowa jest taka, że oni robią nabory wśród chłopców a my wśród dziewcząt. Ustalamy terminy zbiórek, żeby na siebie nie nachodziły i właściwie niewiele więcej rozmawiamy, nie wpadliśmy jeszcze na pomysł współpracy ale też nie ma konfliktów. Jesteśmy jak różne gatunki roślinożerców, które żywią się różnymi kwiatkami, nie wchodzimy sobie w drogę. 

Może kiedyś, jako dziecko myślałam o innych organizacjach harcerskich z niepokojem, "oni", "tamci". Rok byłam w jednej organizacji, później wstąpiłam do ZHP (bo był lepszy dojazd) i zostałam, dziwiąc się czemu inne dziewczynki nie lubią mojej poprzedniej organizacji.

Ale dziś nie przyszłoby mi do głowy nazwanie innej organizacji harcerskiej "wrogiem", co za absurd..!!!

Przecież chodzi nam o to samo! 


piątek, 9 października 2015

Dzięki.

Uwaga, uwaga...

Oto post, który jeszcze na obozie zapowiadałam, post w którym chcę pięknie podziękować wszystkim obozowym Ciociom i Wujkom oraz Babci Danusi. To Wy wywołaliście uśmiechy na naszych twarzach, nosiliście Wojtka, kiedy miał gorszy humor, pomagaliście mu się wyspać, zabierając go na spacer a ja mogłam w tym czasie posprzątać szamazyn (magazyn szamy)... :)
To dzięki Wam obóz był kolorowy, pozwalaliście nam na chwilę odpoczynku i wytchnienia, dawaliście czas na kąpiel w jeziorze i pranie. Opowiadaliście chłopcom o lesie, opowiadaliście im bajki, graliście na gitarach i śpiewaliście piosenki.

Dzięki dla Cioci Uli! Za to, że mówiłaś jak jest.


 Dzięki Maria i Staszek! Że byliście :) 

Dzięki Wujek Błasiak! Że mama mogła zjeść śniadanie...

Dzięki Ciociu Diano! Za spacery, noszenie, zuchy i uśmiechy.

Dzięki Babciu Danusiu! Za zabawy z Wojtkiem i Stachem, bajki i śmiechy i za pyszne obiady!

Dzięki Wujku Maćku! Za pokonanie złego wodnego potwora i poświęcenie jakim wykazałeś się w tej walce!!!

Dzięki Ciociu Dorotko, Jacku i Romku (i Wujku Konradzie, który jako jedyny wiedział jak rozstawić kojec turystyczny...)

Dzięki Ciociu Ewo, za "potrzymaj chwilę Wojtka" i granie nam na gitarze! 

Dzięki Ciociu Aniu i Wujku Budyniu za odwiedziny. 

Dzięki Wujku Chmielu! Za pomaganie nam już długo przed obozem. Między innymi Twoje wsparcie pomogło nam wpaść na szalony pomysł obozu w lesie z dziećmi, dzięki, że zaopiekowałeś się moją drużyną i kadrą.


Dzięki Wujkom i Ciociom, których nie mam na zdjęciach, Klaudii, która wie już za co! Bartkowi, który budził nas rano telefonem ze sklepu (dzięki czemu byliśmy na śniadaniach...), harcerkom z mojej drużyny, które zdobywały sprawność starszej siostry i były gotowe w każdej chwili wziąć Wojtka na spacer, Wujkowi Jędrkowi, harcerzom z 368, którzy w czasie rajdu zostali w obozie, Piotrkowi i Maurycemu, którzy pomagali w pracach pionierkowych i całemu obozowi nad jez. Lubikowskim!

I dziękuję Ani i Hani, moim przybocznym, które nie wątpiły, że damy radę (albo nie dawały po sobie poznać), które dały radę nie tylko na obozie ale też przez cały rok z ciężarną drużynową i drużynową świeżą-mamą.

Są też tacy, którzy pomagali i pomagają zawsze, nieharcersko, bez których nasza wyprawa by się nie udała, ale tym nie muszę dziękować a blogu :)

I jeszcze jedna, ważna sprawa.

Zgodnie z obietnicą muszę Wam powiedzieć o wyjątkowym chłopaku, którego ciekawość i uprzejmość nie zna granic. Kacper, piszę o Tobie na naszym blogu!


czwartek, 1 października 2015

Mama bliskości

Jestem członkiem paru internetowych grup związanych z rodzicielstwem, głównie rodzicielstwem bliskości.
Nie jestem ekspertem ani nawet nie staram się jakoś mocno zagłębiać w temat, trochę czytałam, działam instynktownie, więcej rozmawiam i rozważam niż sprawdzam w zaleceniach i instrukcjach.

Często pojawiają się posty w stylu "jestem chora, jak mam się zająć dzieckiem skoro nie mam siły" albo "nie zdążam wszystkiego zrobić bo cośtam, czy jest jakiś sposób?" albo "czy słyszałyście o kimś, kto mi doradzi" albo "skąd mam wiedzieć czy robię dobrze/nie za dużo/nie za mało/blablabal".
Myślę sobie, że to strasznie słabe, że zazwyczaj w domu rodzic z dzieckiem jest sam. Nawet nie chodzi o liczbę mieszkańców w lokalu, raczej o brak fizycznego wsparcia.

Ja mam rozwiązanie na brak sił w opiece nad dzieckiem, odpowiedź na wątpliwości. Znam ten magiczny sposób, który zawsze działa. 

Moja Mama. 





Mówcie co chcecie, o tym, że babcie mają stare poglądy, przestarzałe pomysły, nie wiedzą, nie znają się, inne czasy, inne możliwości.
Myślę, że być rodzicem bliskości łatwiej, jeśli jest się dzieckiem bliskości, a dorosłe dziecko może świadomie dążyć do bliskości ze swoją mamą. Rozmawiać o poglądach, pomysłach i wątpliwościach. Okazywać tolerancję, wyrozumiałość, wdzięczność. Każdy wie jak ważna jest więź mama - dziecko. Pamiętaj, że jesteś dzieckiem i potrzebujesz więzi, a twoje dziecko tylko zyska, jeśli pozwolisz na budowanie więzi bliskości z babcią i każdym innym członkiem rodziny, tak mi się przynajmniej wydaje, choć nie wiem czy to mądry i modny pogląd, wpisujący się w jakiś nurt, który jest na czasie. 

Moja Mama jest super i bardzo ją kocham, jest moim sposobem i radą. 

środa, 30 września 2015

Pięć pięter

Znacie pojęcie "Baden-Powellizm"?
Określa przytaczanie cytatów założyciela skautingu w każdej sytuacji.
Z  gawęd, rozkazów i książek (czytanych na zaliczenie zadań w próbach na stopnie) pamiętam ich masę. Cytaty z Baden-Powella na każdą porę dnia i nocy.
Uwielbiam to, że je pamiętam, że są tak uniwersalne i proste!

Jeśli jesteś rodzicem albo zajmujesz się dziećmi zawodowo czy w drużynie, a nie znasz przygód Baden-Powella - zmień to. Czytaj dziecku na dobranoc, opowiadaj jako gotowe gawędy, o tym jak polował na dzika a nauczył konia się kłaniać, jak łatał łódkę kauczukiem, jak był chory i miał cel, a jak dowodził obroną Mafekingu? Dziwię się, że nie ma jeszcze o tym kreskówki. A może jest? 



Ale nie o przygodach Baden-Powella chciałam dziś pisać a o moim mieszkaniu. Jest normalne, nie byłoby w nim nic szczególnego gdyby nie fakt, że znajduje się na V piętrze a w bloku nie ma windy. Efekt jest taki, że codziennie co najmniej 15 kilogramów noszę z piątego na dół i w górę (Wojtek 9 + wózek 6; nie licząc torebki i wózkotorby).  Wyobraźcie sobie jak schodzę kiedy mam jechać na zbiórkę. Wózek  pod pachą + Wojtek + gitara na ramieniu + plecak z materiałami na zbiórkę i teczką z milionem karteczek dla rodziców harcerzy na drugim ramieniu + wózkotorba na trzecim ramieniu+ torebka na czwartym + ja w mundurze i jeszcze w rajstopach. A wracając warto zakupy zrobić. 
Jak już zlezę to autobus, Z tym wózkiem, plecakiem, gitarą...
Jeśli jesteś rodzicem jeżdżącym autobusem to wiesz jak jest. Drzwi otwierają się a w głowie tylko "opuść, opuść, opuść...", potem karcące spojrzenia ludzi stojących na miejscu wózkowym, jak śmiesz podróżować z wózkiem po mieście?! Potem udają, że  jednak nie widzieli, więc prosisz o miejsce.
Uwaga, dygresja: Dlaczego wózek z dzieckiem ma stać  w miejscu oznaczony w autobusie jako miejsce dla wózka dziecięcego a nie w tym oznaczonym jako miejsce dla osób na wózku inwalidzkim?  Bo jak stoi na tym drugim a autobus ostro hamuje, to WSZYSCY LUDZIE LECĄ NA DZIECKO, TAK DZIAŁA FIZYKA. Łatwiej utrzymać wózek niż tłum ludzi, a również ze względów bezpieczeństwa lepiej jak dziecko jedzie tyłem do kierunku jazdy.
Wracam do ciężkiej podróży.
Nie muszę opisywać jakie trudy spotkają dzielnego rodzica, który chce wyjść z autobusu z wózkiem.
Podróżowanie z dzieckiem po mieście jest trudne, chusta jest super i w tym pomaga ale czasem nie jesteś w stanie nieść wszystkiego bo jest za ciężko! Wtedy potrzeba wózka.
Mój jest spacerówką, na którą Wojtek jest trochę za mały i się zsuwa, więc muszę wkładać między niego a pas zwiniętą tetrową pieluchę, ale wózek jest na tyle lekki że jestem w stanie wychodzić sama z domu.
Dzisiaj pojechałam do sklepu kupić namiot turystyczny dla drużyny. Podróży nie będę opisywać, skupię się na powrocie. Stoję pod blokiem: ja, wózek z Wojtkiem i wózkotorbą i plecak z pasem biodrowym na moich plecach a w nim 5-kilogramowy namiot. Z samym wózkiem już nawet nie robię przerwy, tym razem zrobiłam po 2,5 piętra.

I tutaj powrócę do Baden-Powellizmu, bo okazałam się gorliwym wyznawcą. Idę z tym wózkiem i plecakiem i powtarzam sobie "Gdyby było łatwo, życie nie miałoby smaku, nie miałoby smaku, byłoby słodkie a nie gorzkie...! Jakoś inaczej. Byłoby bez smaku, bo sól dodaje smaku, więc musi być gorzkie, więc nie może być łatwo..."  (dla nieharcerzy: "Życie byłoby miłe, gdyby wszystko było słodkie. I sama sól jest gorzka, ale trochę soli do potrawy nadaje smak.")
I nawet prawie nie zauważyłam jak dotarłam na samą górę! Polecam ten sposób.

Bilans mieszkania na V piętrze:
- Po pół roku życia dziecka łapiesz taką kondycję, że nawet nie jesteś bardzo mocno spocona na dole/górze.
- Chudniesz i masz pretekst, żeby kupić nowe ciuchy i to... w mniejszym rozmiarze!
- Na rękach pojawiają się mięśnie o których istnieniu wcześniej nie wiedziałaś.
- Codziennie masz okazję zdobyć szczyt. 

Wszystko to kwestia nastawienia. Jest spoko. 

wtorek, 8 września 2015

Uważaj jak mówisz do dziecka. Szczególnie cudzego.

Pominę kwestię seplenienia. Podnosi mi ciśnienie do takiego jaki ma normalny człowiek. I to bez pomocy kawy. Seplenienie jest zaliczane do WAD WYMOWY. Smutne, że tylu dorosłych ma z tym problem :C

„niuniuniu jaki ślićnia dzidza, niuniuniu, pinkni chłopćik z ciebie ”

I zauważyłam, że to faktycznie jest jakaś plaga. Bardzo dużo dorosłych sepleni do dziecka i mimo moich usilnych starań, próśb i błagań nie może przestać. Polecam udać się do logopedy. Serio. 


Seplenienie to jedno, ale są słowa, które są dla mnie bardziej krzywdzące. Nie wiem czy ktokolwiek się zgodzi z podanymi przeze mnie przykładami sytuacji.



1. Jestem na dziale z pieczywem w markecie. Dziecko w wózku siedzi i zadowolone z nowej umiejętności dźwiękowej mówi „aaaam!” wskazując na pieczywo. Brawo Młody, znalazłeś coś do jedzenia i nazwałeś poprawnie.Punkt dla ciebie.  Biorę pieczywo do domu i zaczynam zastanawiać się, którą bułkę wziąć dziecku, które roku jeszcze wtedy chyba nie miało nawet. Albo miało ciut ponad. Decyzja moja, dziecko raczej niezależnie od niej będzie zadowolone, bo dostanie jedzenie. W pewnym momencie obok mnie pojawia się kobiecina, w wieku już przekwitłym i w te słowa do Młodego: „Głodny pewnie jesteś. Zobacz jakie ładne pączki kolorowe. Mama zaraz Ci kupi”. Chciałam powiedzieć coś niemiłego, ale staram się poprawiać wizerunek studentów i trzymam nerwy na wodzy. Niby krzywdy mi jej gadanie nie zrobiło, ale jakby moja latorośl była starsza i rozumiała coś więcej to mogłaby podnieść bardzo głośny raban o tę słodką bułę, której w gruncie rzeczy nie chce*, ale jakaś pani powiedziała, że mama kupi. Myślę, że wyszłabym z tej sytuacji z głową, ale byłabym zadowolona jakby ludzie nie mówili mojemu dziecku co ja zrobię. Szczególnie bez konsultacji tego ze mną.

(* moje dziecko nad słodycze przedkłada mięso. Szczególnie na obiady. Widać, że mój syn. Wzruszyłam się)



2.Miliony sytuacji. I to nawet od rodziny: „Zła mama/zły tata nie daje <czegoś> jeść. Zaraz ciocia/babcia/wujek/sąsiad/ktokolwiek da jak mama/tata nie będzie patrzeć.” Och, wspaniale że dbacie o to aby mojemu dziecku niczego w diecie nie zabrakło. Szczególnie kilku ton czekolady (nie mówię, że powinien być absolutny zakaz czekolady u dzieci, ale raczej nie jest podstawą diety. Chociaż czasem sama żałuję ;) Ja wiem, że większość cioć/babć/wujków/etc. wychowała własne dzieci, ale nie każdy chce powielać ich sposoby. Bywają też sytuacje, w których dziecko jest na dany produkt uczulone i czasami rodzina nie jest wstanie tego zrozumieć. Takie teksty dotyczą nie tylko jedzenia, ale też rozwoju. Fakt, że dziecko na etapie "Dlaczego go nie prowadzacie?" albo "Dlaczego go nie sadzacie?" nie kuma jeszcze na tyle, żeby się tego domagać, ale tak się to wszystko zaczyna. Ja już czekam na komentarze odnoście nieudolnych prób odsmoczkowania. 
Do tego krytyka rodzica przy dziecku jest moim zdaniem nie na miejscu. Szczególnie tak czarno-biała. 

3. Na koniec mój ulubiony, najlepszy i uwalniający we mnie największe pokłady wściekłości i żądzy mordu: „Taki duży jesteś a jeszcze tego cycka?!”
Na spokojnie,odpowiedzi do tego są dwie: a)ja nie mam cycków, mam piersi, b) polecam zalecenia WHO 
Na pytanie dlaczego nadal karmisz piersią możesz odpowiedzieć, że nie stać cię na mleko w proszku. Serio, obciążenie dla kieszeni straszne. Ale co powiedzieć małemu dziecku, w którym takie stwierdzenie wzbudza poczucie wstydu? Ja wiem, że raczej nikomu o to nie chodziło, ale tak jest. Pomijając wtykanie nosa w bardzo intymną relację matki i dziecka to odnosi się też do sposobu żywienia. Tylko akurat tak sformułowane pytanie jest atakiem w stronę dziecka. A skąd ci wszyscy ludzie wiedzą ile powinnam karmić i jaką wartość odżywczą ma moje mleko?  Z plotek i szkodliwych mitów. Smutne jest życie ludzi, którzy twierdzą, że wszystkie wartości odżywcze wyparowują z mleka wraz z ukończeniem przez dziecko 4/6/9miesięcy. A po roku to już bez sensu totalnie!

Oczywiście mogłabym bez końca tak wymieniać (a na pewno bardzo długo), ale chciałabym zwrócić uwagę na bardzo ważną rzecz. Dzieci z wiekiem rozumieją coraz więcej. Możemy przeoczyć moment, w którym dziecko zrozumie nasze słowotoki. Apel szczególnie do rodziny, dziecko może rozumieć, że krytykujecie jego rodziców i odczuć ich działanie jako negatywne, mimo że samo by na to nie wpadło. To rodzic decyduje jak wychowuje swoje dziecko. Jeżeli robi to w sposób, który Was bardzo doprowadza do szału to to powiedzcie. Ale rodzicom. Nie dzieciom.



Co dziecko może robić na obozie?

A jeśli już zabiorę moje dziecko na obóz... Co będzie robić? Czy nie będzie się nudzić? 
Nie będzie! 

Dziecko na obozie:

Pomaga nosić żerdki. 


Bawi się w berka, nawet w pojedynkę.


Piknikuje na kocu z dziewczynami.


Zbiera chrust do pieca w czasie służby kuchennej.


Pomaga mamie opatrywać rannych harcerzy (pozdrowienia dla Dorotki, Jacka i Romka!)


Wrzuca na luz na hamaku.


Sprawdza, czy zabawki kolegi smakują lepiej.


Zwiedza las na ręku wujka/za rękę z tatą.


Robi porządki na p-pożu.


Słucha rozkazu na apelu.


Stroi się.


Śpiewa na festiwalu


Ogarnia sprzęt.



i wiele więcej... :)


piątek, 4 września 2015

I dlatego lubię mówić z kobietą w ciąży, o...

Są różne kręgi znajomych. Rodzina i przyjaciele, znajomi z pracy, znajomi ze szkoły, znajomi z warsztatów, znajomi z autobusu... W każdym kręgu jest się trochę innym sobą. Jednym pozwalamy poznać siebie lepiej, otwieramy się bardziej lub mniej. Innym pokazujemy tylko cząstkę siebie a reszta nie powinna ich obchodzić. Są osoby z którymi chcemy rozmawiać o niczym i pogodzie a są tacy z którymi rozmawiamy o wszystkim, odsłaniamy się i zwierzamy.
Nie wiem jak Wy, ja mam tylko kilka takich osób, z którymi rozmawiam na najbardziej intymne tematy. Takie związane z głębokimi uczuciami, z cielesnością, z trudnymi problemami, które dotyczą mnie.



Nie wiem jak Wy, ale ja, kiedy poznaję człowieka to nie zaczynam znajomości od rozmów dotyczących sfery intymnej, raczej od niczego i pogody. Tego samego spodziewam się z jego strony.
Są tematy na które rozmawia się w pracy, harcerstwie, na uczelni i w szkole. Są tematy, które porusza się przy rodzinnym obiedzie. I są tematy, które porusza się u lekarza, u specjalisty, u przyjaciółki, z kimś, komu się ufa.
Zastanawiając się jak wygląda proces dochodzenia do głębokiej, silnej znajomości, kiedy to możemy rozmawiać o wszystkim, możemy przyjąć taki schemat (totalnie uproszczony i raczej służy uzmysłowieniu pewnej sytuacji niż przedstawieniu badań socjologicznych):
Nowy znajomy: temat nic i pogoda.
Znajomy z kręgu służbowego (praca, szkoła itp): temat kawa, nic, pogoda, hobby, przełożeni
Znajomy "po godzinach" (nawet chcę się z nim kolegować): hobby, codzienność, marzenia, rodzina, przyjaciele, plany na zabawę, ciekawostki .
Dobry znajomy z "paczki" (mój ziom): wspólne pasje, zabawa, wspólni znajomi, marzenia, nowa fryzura, związki i rozterki, prośba o opinię.
Przyjaciel: Swoje zmartwienia, związki, zabawa, marzenia, opinie na każdy temat, współprzeżywanie wszystkiego.

Oczywiście schemat nie zawiera wielu innych osób ważnych w naszym życiu. Może jednak rozumiecie już do czego zmierzam?

Dopiero przyjacielowi lub dobremu ziomowi powiem, że dzisiaj źle lub dobrze wygląda, skomentuję jego zwyczaj, zapytam o sprawy sercowe i osobiste itp.
Dopiero z przyjacielem porozmawiam (a może nawet z nim nie chcę..?) na tematy intymne i skryte.

Skoro już to sobie wyjaśniliśmy to proszę, zrozumcie, że do tematów osobistych i intymnych raczej zaliczają się:
gazy, rozstępy, intymne części ciała i dolegliwości z nimi związane, biust, postępowanie z sobą samym, dbałość o swój wygląd, dieta, zgaga, śmierdzące i spuchnięte stopy, hemoroidy, zaparcia, waga i figura, wyniki badań krwi... i inne.
Jeśli nie jesteś pewien, czy jakiś temat jest intymny czy nie, to na wszelki wypadek niech będzie.


Teraz uwaga!
Dlaczego ogólnie przyjęte jest, że zupełnie naturalnym zachowaniem jest obdarcie kobiety, która obwieszcza, że zaszła w ciążę, z jej intymności? Dlaczego z ust ludzi z kręgów pracy, szkoły, dalszych znajomych a nawet nowo poznanych padają pytania i stwierdzenia, które mogą się pojawić najwyżej u przyjaciela? Ludzie! Czy nie wstydzicie się pytać obcego człowieka czy ma już rozstępy i hemoroidy?! To, że kobieta jest w ciąży, to nie znaczy, że stała się portalem konkurencyjnym do wikipedii i zbiera porady i wypracowania na każdy temat. Czy chodzicie po ulicach i doradzacie wszystkim jak mają żyć? Przepraszam pana, ta fryzura nie pasuje. Powinna pani użyć innych perfum. Lepiej jak zamówisz kawę bezkofeinową, będziesz spokojniejszy, ta sukienka pani nie pasuje, pogrubia uda... Tak raczej nikt nie robi. Za to jak ciężarna kupuje kawę to wszyscy doradzają. Jak kupuje krem, jak je kanapkę, jak idzie na spotkanie, jak jedzie na wakacje, nawet jak idzie, kurczę, do lekarza. Tylko koniecznie niech ci zrobi cytologię! - od znajomej, z którą zwykle rozmawiasz o pogodzie. Matko!

To jest nietaktowne i złe. Nie pochwalam, nie lubię i odradzam. Rozumiem, że się martwicie, ale bez przesady, TROCHĘ SZACUNKU.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Poradnik obozowej mamy, czyli kilka ważnych wniosków.

Koniec wakacji to czas podsumowań i przygotowań do dalszych działań.
Co i rusz z Marią przypominamy sobie ważną obozową uwagę do zastosowania na przyszłość (może przyszły rok?), staramy się je spisywać. Oto kilka z nich:


  • Jak tylko się da - jechać w nocy. Podróż na obóz trwała bardzo długo, bo mieliśmy do przebycia 470km. Noc jest lepsza do podróży z dwóch powodów, po pierwsze dzieci śpią, po drugie jest chłodno. Jadąc na obóz popełniłyśmy ten błąd i podróż odbywała się w ciągu dnia. Już wiemy, że to słaby pomysł.
  • Korzystać z pomocy ludzi. Ja wiem, każdy dziecko chce wychować po swojemu. Każdy ma swoje sposoby, pomysły, podejście i ma do tego święte prawo. Jeżeli jednak nie chcesz z opieką nad dzieckiem zostać sam, porzuć rolę reżysera i nie dostosowuj całego towarzystwa do potrzeb dziecka (a może bardziej twoich..?). Każdy, kto chce pomóc Ci w opiece, na swój sposób, w mniejszym lub większym stopniu jest w stanie to zrobić. Nic mu nie będzie, jak ktoś go przez chwilę potrzyma krzywo albo zaśpiewa mu inną piosenkę, która w mniejszym stopniu rozwinie jego potencjalny talent muzyczny (to już totalnie wymyśliłam, ale wiecie co mam na myśli). Korzystaj z pomocy, bo sam zwariujesz! Wiadomo, do wychowania dziecka potrzebny jest cały... Obóz harcerski!

  • Nie wymagać zbyt wiele od otoczenia. Ty wiesz na co możesz sobie pozwolić. Co dasz radę zrobić a czego nie. Rozumiesz też swoje dziecko i dostrzegasz problemy. Ty wiesz, ale inni nie muszą tego dostrzegać, bo zwyczajnie nie mają w tym doświadczenia. Obóz harcerski to nie zlot rodzicielski, zacznij więc mówić, wytłumacz, informuj o swoich trudnościach, pamiętaj jednak, że na obozie każdy ma swoją funkcję. Nie oczekuj, że każdy rzuci to czym się zajmuje, żeby pomóc Ci z dzieckiem.
  • Wykorzystać naturalną sytuację, uczyć harcerzy. I dać im możliwość do stania się pożytecznym, do niesienia pomocy. O wychowaniu, przykładzie i uczeniu już pisałam i pisać będę dalej, więc tylko zaznaczam, harcerze chcą, łatwo się uczą i jako świadomy instruktor możesz wykorzystać sytuację!
  • Lepiej byłoby z pionierką. Następnym razem musimy lepiej się zorganizować, nie chorować w dniu wyjazdu na obóz, przygotować porządną, wygodną i funkcjonalną pionierkę! Chociaż przewijak się sprawdził, to do powtórki ;)
  • Przyczepa daje poczucie bezpieczeństwa jak jest burza. Burze były straszne. Jak zostaje się mamą to burze w środku lasu są bardziej straszne niż ciekawe. W przyczepie nerwy są spokojniejsze niż w namiocie, może to złudne, ale człowiek czuje się lepiej. No i jest sucho.
  • Co-sleeping na kanadyjce jest beznadziejnym pomysłem. I kropka.
  • Karmić piersią. Bo łatwo nakarmić, zawsze i wszędzie, bo łatwo uspokoić, bo nie trzeba w nocy gotować wody na piecu, bo karmienie piersią jest na propsie i polecamy jak tylko mamy okazję!
  • Myć dzieci jak tylko jest pogoda, Bo nie wiadomo kiedy będzie znowu.
  • Dokładnie omówić kompetencje, między rodzicami, w zgrupowaniu/kadrze, właściwie ze wszystkimi. Na obozie liczy się dobra organizacja, sprawność działania, na dodatek masz odpocząć bo to wakacje!
  • Chusta jest wspaniałym wynalazkiem. Bez chusty na obóz NIE JECHAĆ!
  • Wózek powinien mieć duże kółka. Wózkiem Marii z wielkimi pompowanymi kołami jeździło się wygodniej i szybciej niż moim, z małymi kółkami. Nie było najgorzej, ale jeśli jest wybór to wybierać duże.
  • Olejek waniliowy bardzo dobrze odstrasza komary, dobre nawet dla małych niemowląt!
  • Niania elektroniczna na baterie. I nawet na imprezę przy piecu pójdziesz, jeśli jest w zasięgu! Uwaga, baterii zjada milion.

środa, 26 sierpnia 2015

Rodzice, meldować!: Rzeczy ważne przestają być ważne.

Przedstawiam Wam tekst Gadomskiej, którą ciepło pozdrawiam i dziękuję za pierwszy, nadesłany przez Was artykuł na Czuwaj Mamo!



Mnie też w końcu dopadło to szczęście i gdzieś pod pępkiem (potocznie - pod sercem) wykiełkowało mi nowe życie i rozwija się, i rośnie - aktualnie podobno mam ogromny brzuch, co, oczywiście, nie jest prawdą. Jedyną prawdą jest to, że moja waga łazienkowa, z dnia na dzień, psuje się coraz bardziej.
Jakkolwiek wąskie grono czyta "Czuwaj Mamo!", zawsze będzie to grono zbyt szerokie, żeby zdziwić się na wieść, że zaciążyłam. Nakreślając problem - jestem ostatnią osobą na świecie, która mogłaby powiedzieć, że dzieci są fajne, ciężarne piękne, a karmienie piersią to cud pod blokiem. NIE - i to się chyba już u mnie nie zmieni. Dzieci są straszne, zaplute i brudne. Na dodatek, kiedy nie raczkują, mają dysleksję... Zmienił się fakt, że już nigdy nie powiem "Nie będę mieć dzieci!".
Ale może zaskoczy was to, że gdzieś w zakamarkach mojej głowy, podejrzewałam, że jestem zdrowa i kiedyś moje NIGDY może przestać istnieć. Idąc dalej w tym kierunku, wiedziałam, że jeżeli zdarzy mi się stworzyć rodzinę, to będę chciała, żeby ta rodzina była w moim życiu na pierwszym miejscu. Może wyrażę się niemodnie, ale chciałabym wtedy rzucić wszystko i móc gotować, sprzątać i prać ręcznie pieluchy, a po powrocie "męża" z pracy, witać go w kuchennym fartuszku, nie martwiąc się o nieopłacone rachunki i brak planu na dalsze życie.
Zupełnie inaczej niż funkcjonuję teraz - harcersko.

ZHP, to moja codzienność (wyłączając sporą część sierpnia). Do tej pory nie było chwili, żebym nie myślała o drużynie - planach pracy, konspektach, dokumentacji, rozmowach wychowawczych z harcerzami i współpracy ze szkołą, z rodzicami... To miejsce, które wyleczyło mnie z wielu paskudnych naleciałości i miejsce, w które po prostu wierzę, że kształtuje i buduje lepsze jutro, za którym tak wszyscy uciekają poza granice Kraju.
Wracając do tematu... Wiadomość o ciąży nie była zaskoczeniem, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na WIELKIE ZMIANY. Jednym ze znaków była moja rozmowa z Komendantką Hufca na temat rzeczy ważnych i mniej ważnych. Okazuje się, że wszystkie rzeczy "ważne" dla zwykłych zjadaczy chleba, przestają być takie ważne, kiedy pojawia się na świecie sens życia w postaci dziecka, najważniejszy ze wszystkich i cała reszta po prostu jest tak śmiesznie nieważna wtedy. Jednomyślnie doszłyśmy do wniosku, że trzeba robić sobie dzieci, żeby się nie przejmować głupotami.
I to prawda jest. Nagle odłożyłam na bok wiele spotkań i rzeczy, które przecież przyprawiały mnie o bladość na samą myśl, że mogłabym ich nie wykonać. Inna sprawa, że co drugi dzień mnie mdli i czuję się słabo...

Szczerze? Nadal chcę się poświęcić dziecku i rodzinie, i nie chcę tracić cennych, niepowtarzalnych chwil. Podziwiam rodziców, którzy tak śmiało nadal pełni zapału angażują się w pracę wychowawcy harcerskiego. Z drugiej jednak strony gdzieś w sercu czuję obawę, że zaaferowana kolejnym świetnym przedsięwzięciem robienia świata lepszym, mogę zapomnieć, że teraz mój świat jest przy mnie i nie muszę leczyć wszystkich dookoła, żeby stał się lepszy.
Harcersko nie wszystko jeszcze zrobiłam i osiągnęłam, ale wystarczająco dużo, żeby móc powoli się wycofywać. Nie wiem, jak będzie wyglądało moje harcerskie robienie w kolejnych latach. Póki co, realizuję próbę na stopień podharcmistrzyni i może funkcja w hufcu nie będzie nazbyt obciążająca, by z niej rezygnować dla dobra rodziny. Może ci wszyscy rodzice nie zakrywają się za fasadą fantastyczności i naprawdę udaje im się łączyć te role? Może ja też potrafię? Zobaczymy.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Ono MUSI!



Do napisania tego posta skłoniły mnie dwie rzeczy.

Po pierwsze to, że od jakiegoś czasu słyszę, że mój syn musi zacząć raczkować. Musi, bo to jest BARDZO WAŻNE. Musi raczkować i to najlepiej w odpowiedniej kolejności do siadania i chodzenia. Bo jak nie zacznie sam to trzeba będzie to raczkowanie prowokować, bo raczkowanie jest BARDZO WAŻNE, KLUCZOWE dla rozwoju. Bo ktoś popełnił ten błąd, że nie prowokował i dziecko ma dysleksję (O NIE!). Bo ktoś, kiedy dziecko nie raczkowało, poszedł na rehabilitację, prywatnie i drogo i CAŁE SZCZĘŚCIE, że zaczęło, dzięki tej rehabilitacji.

Po drugie, to dzisiejsza wizyta u lekarza. Nasza przychodnia, badanie lekarskie przed szczepieniem, nasza pani doktor (która jest super, serio) ogląda Wojtka, słucha, patrzy na zęby, pyta o samopoczucie syna i czy coś niepokoi. Raczej nic, bo Wojtek w formie, tylko mu wywaliło milion małych bladych krostek typu potówki na brodzie, mówię, że pewnie od śliny i upału. Ona potwierdza, że ślina (Wojtek z ubraniem do pępka mokrym, bo te zęby idą), ale jeśli chcę to jest maść, z tym, że dość droga.
- Maść? A czy jemu to przeszkadza?
- Nie, jemu na pewno nie, ale może pani to przeszkadza?
- Mnie? A jakie to ma znaczenie? To jego broda, jak mu nie przeszkadza to niech ma, nie będę go smarować niczym bez potrzeby.
- O, no to jest pani wyjątkową mamą. Zazwyczaj proszą o maść.

Serio..? Naprawdę jestem wyjątkową mamą, bo nie przeszkadza mi, że mój syn ma pryszcze..?


Dobra, przyznam się, że od jakiegoś czasu zastanawiam się nad milionem pytań i postanowiłam, że je wypiszę, może ktoś zna odpowiedź na jedno z nich. Albo też zadaje sobie takie pytania, a może naprawdę jestem wyjątkowa, w znaczeniu bycia walniętą?

Po pierwsze mam powody by wątpić w to, że mój syn MUSI raczkować. Będę go kochać nawet z dysleksją (która nie bierze się z nieraczkowania...).
Tutaj pojawiło się w mojej głowie pytanie: Czy szczęśliwa, zadowolona z życia osoba z mniejszą lub większą niepełnosprawnością, wadą, utrudnieniem jest w gorszej sytuacji niż osoba w pełni sprawna, zdrowa i nieumiejąca czerpać radości z tego kim jest, która nie akceptuje siebie?

Po drugie kwestia zaufania. Do swojego dziecka i do siebie.
Rodzic jest  tym pierwszym wychowawcą, który kształtuje osobowość i charakter dziecka. Gdzie jest granica między wspieraniem rozwoju a akceptacją dziecka takim jakie jest? Czy "poprawianie" dziecka nie doprowadzi do braku tej akceptacji rodzica w stosunku do dziecka i dziecka w stosunku do samego siebie? Jeśli poprawię wadę dziecka to nie będzie ono mieć kompleksu związanego z tą wadą w przyszłości. Ale jeśli nauczę go pokochać siebie pomimo wad to też może rozwiązać sprawę. A jeśli zagalopuję się i znajdę wiele wad, które będę wciąż poprawiać to jak mam nauczyć je kochać i akceptować samego siebie, skoro ciągle coś jest z nim nie tak?

Po trzecie mówcie co chcecie, ja wierzę zawodowcom, w tym lekarzom. Rozumiem, że każdy ma wątpliwości. Pewnie, że nie można być naiwnym, trzeba mieć swój rozum. Ale moje zdanie jest takie, że nawet jak przeczytam milion artykułów i forów internetowych i będę mieć notatki i wiedzę większą niż ktokolwiek, to i tak będę amatorem.
Kogo pytam, kiedy mam wątpliwość? Czy zaczynam szukać odpowiedzi w dziecku? Komu ufam bardziej, nieznajomym z internetu czy swojemu instynktowi, który buduję będąc z dzieckiem od zawsze i znając je najlepiej ze wszystkich?
Nie ufaj lekarzom... Skoro nie lekarzom to komu? Już ustaliliśmy, że na pewno nie samej sobie. Mamie i babci też nie ufaj, bo to przestarzałe poglądy i mity. Nie ufaj też rodzinie partnera, bo na pewno są zazdrośni z jakiegoś powodu. Nie ufaj reklamom i paniom w aptece, bo są przekupione przez koncerny. Zapytaj na forum ale nie wierz w to co piszą bo przecież każdy ma swoje wyjątkowe dziecko i inne warunki i możliwości. Najlepiej nie ufaj nikomu.

Prawda jest taka, że każdy sam musi sobie odpowiadać i określać na miarę swojego dziecka i siebie a nie na "dziecko".
"Dziecko" powinno...
"Dziecko" potrzebuje...
"Dziecko" trzeba i musi...

Tylko, że "dziecko" traktuje się przedmiotowo, bo jest czymś ogólnym. A własne dziecko to człowiek, którego trzeba szanować,  któremu trzeba pomóc w dążeniu do autonomii i które trzeba kochać, nawet z dysleksją, bo nie raczkowało.

środa, 5 sierpnia 2015

Mamo, Tato, napisz do nas, pokaż się!



Jednym z powodów dla których założyłyśmy bloga było to, że w internecie nie znalazłyśmy opowieści o rodzicach - harcerzach, o dzieleniu roli instruktora i rodzica, o wyjazdach harcerskich z dziećmi itd...
Za to od kiedy prowadzimy bloga i od kiedy pokazujemy się z chłopcami "na służbie", okazuje się, że harcrodziców jest sporo, nie tylko my decydujemy się na włączenie dziecka do uczestniczenia w naszym harcerskim życiu.

Dlatego zapraszamy Was do podzielenia się swoimi doświadczeniami. 

Jeśli jesteś mamą-harcerką albo tatą-harcerzem, to napisz o tym! Szukamy Waszych opowieści, przygód albo przemyśleń o harcerstwie z perspektywy rodzica, o rodzicielstwie z perspektywy instruktora. Piszcie krótko albo długo, wysyłajcie zdjęcia do tekstu albo same zdjęcia z podpisem, podzielcie się z nami swoimi wspomnieniami i myślami.

Ślijcie na czuwajmamo@gmail.com !

Czekamy :)

wtorek, 4 sierpnia 2015

Pionierka dla malucha


Plan był taki, że zamieszkamy z niskiej dyszce we czworo - Maria, ja i chłopaki. Projektów pionierkowych było kilka,  zależało nam na szerokich pryczach (żeby mieścić się z dzieckiem) i właściwie to było najważniejsze założenie, poza tym "jak wyjdzie". 

Rzeczywistość za to była taka, że niskie dyszki się skończyły. Na dodatek pierwszy tydzień obozu Marysi i Staszka nie było, nie zachwycała mnie wizja samodzielnego budowania pryczy dla nas wszystkich. Skończyło się na tym, że my z Wojtkiem mieszkaliśmy w przyczepie (super mała niewiadówka), Marysia, Stach i Skawina (tata Staszka) w szóstce oficerskiej. 

Ale..!

Nie myślcie, że darowałam sobie pionierkowe konstrukcje. Uwielbiam budować, a od kiedy nauczyłam się zastępować gwoździe sznurkami uwielbiam jeszcze bardziej. Nasza przyczepa miała dostawiany namiot a w nim powstały:
- schodki do wejścia
- mała suszarnia (banalna, dwie cienkie żerdki wbite głęboko), bo mokre ubrania dziecięce pojawiają się niezależnie od pogody...
- przewijak 


W czasie prac Wojtek odkrył niesamowity w dotyku sizal, który zaspokajał jego potrzeby poznawcze przez resztę dnia. 


Poza konstrukcjami u nas powstało też ułatwienie dla dzieci na stołówce. Wojtek jeszcze nie siedzi, więc nie korzystał, za to Stasiek (1) , Romek (2) i Jacek (4) mogli dzięki temu uczestniczyć w posiłkach przy tym samym stole co reszta obozu. Konstrukcja z dwóch żerdek i czterech desek, można było położyć ją w dowolnym miejscu ławek i zdjąć, kiedy nie była potrzebna. 





czwartek, 30 lipca 2015

Gawęda o latającej menażce

Moim celem, kiedy publikuję ten post, jest skłonienie do refleksji nad tym jakie stosujemy sposoby i formy w naszej harcerskiej działalności. Nie chodzi o krytykę, nie jest to próba wywołania burzliwej dyskusji i szukanie emocji w internetowych sprzeczkach, tylko prowokacja do osobistego przemyślenia "do wewnątrz" swojego postępowania, jako instruktora, względem młodego człowieka.  Wszelkie podobieństwa do osób i środowisk są przypadkowe.
Gawęda jest dość długa.


Pewnie nie każdy z was słyszał, że to co widzimy nie jest wszystkim co nas otacza. Są rzeczy tak małe, albo tak odległe, że nie można ich dostrzec. Malutkie organizmy i komórki albo odległe krainy, a nawet planety. Są też takie rzeczy, które raz widzimy a innym razem znikają. Gwiazdy, księżyc i słońce. Są nawet takie, które moglibyśmy dostrzec, ale specjalnie się przed nami ukrywają. To właśnie są leśne krasnale, wróżki, smoki i inne stworzenia, o których powszechnie wiadomo, że istnieją tylko w bajkach. Niektórzy się na to nawet nabierają...
Jednym z tych, którzy ukrywają się specjalnie jest Duch Rzeczy. Jest bardzo zapracowanym duchem, bo musi stale sprawdzać jak mają się rzeczy, zwłaszcza te, których używają ludzie. Mniej interesują go zwierzęta czy rośliny, bo tym zajmują się inne duchy. Duch Rzeczy jest nieduży i może zmieniać kształt. Czasem zdarza się, że zamieszkuje rzecz na jakiś czas, żeby lepiej zrozumieć jej stan. Bardzo lubi zamieszkiwać takie rzeczy, które przydają się w ostatnim momencie, jak parasol, czy pudełko na zapałki. Ma słabość do rzeczy, które pomagają innym rzeczom, do pudełek, ochraniaczy, opakowań, futerałów, walizek, plecaków itp. Chociaż kiedyś Duch Rzeczy zamieszkał w poduszeczce na szpilki, co było bolesnym doświadczeniem, ale przydatnym. Innym razem mieszkał w kaloszu, który przeciekał, więc Duch zapychał dziurę błotem zebranym po drodze, gdy człowiek szedł na spacer, bo nie lubi wilgoci.
Zastanawiacie się jak Duch Rzeczy może ogarnąć wszystkie rzeczy, których ludzie mają tak dużo? To proste, takich duchów jest bardzo, bardzo dużo. Raz na miesiąc ma miejsce Rada Wszystkich Duchów a w ramach Rady, Oddziały Duchów Specjalnych zdają raporty ze swoich obserwacji, dokonań, działań. To bardzo ważne wydarzenie i Oddział Duchów Rzeczy zawsze stara się być najlepiej przygotowanym ze wszystkich innych oddziałów.
Najcięższa Rada jest wiosną i w grudniu, bo wtedy ludzie robią w swoich domach porządki i Duchy Rzeczy stają przed wyzwaniem, bo ludzie bardzo szybko zmieniają stosunek do różnych przedmiotów, zdarza się, że najważniejszy do tej pory przedmiot staje się nieistotny i zostaje odstawiony do szafy na pół roku (O! Nadzór nad szafą to dopiero trudna sprawa!).
Tak było i tym razem, na wiosennej Radzie wszystkie Duchy Rzeczy były bardzo spięte, ale gotowe do sprawozdania. Kiedy Rada Wszystkich Duchów wysłuchała już raportów Dusz Ludzkich i Duchów Zwierząt, przyszła kolej na wystąpienie Duchów Rzeczy. Wszyscy czekali aż przewodniczący Rady, Duch Sedna Sprawy, poprosi oddział o raport. Jakież było ich zdziwienie, kiedy przewodniczący powiedział:
Duchy Rzeczy! Tym razem nie będziemy słuchać Waszego raportu. Jest on niezwykle ważny, jednak nic nie znaczy wobec ogromu problemu jaki przyszło mi dostrzec! Duchy Rzeczy! Źle dzieje się na świecie, bo rzeczy jest coraz więcej, spada ich jakość a rośnie ilość posiadanych przez ludzi rzeczy! Spójrzcie tylko, z roku na rok, z miesiąca na miesiąc macie coraz więcej pracy. Ta sytuacja nie byłaby problemem, gdyby nie fakt, że rzeczy są zaniedbane albo gorzej - jednorazowe. Duchy Rzeczy! Dobrze wiecie, że od tego jak ludzie podchodzą do posiadanych przedmiotów zależy nie tylko to, czy rzeczy będą sprawne. Z raportu Dusz Ludzkich wynika, że ludzie, którzy przestają dbać o rzeczy, nie chcą też angażować się w dbałość o zwierzęta, rośliny i siebie samych. Ich podejście staje się płytkie, odnoszą się lekceważąco do pracy i czasu. Nie doceniają tego, co mają. Wyznają jednorazowość, którą przekładają na cały świat, a on nie jest jednorazowy. O niego trzeba dbać, nie będzie dało się go wyrzucić i kupić nowego!
Stawiam przed Wami ważne zadanie. Zamieszkajcie w rzeczach młodych ludzi i dzieci i dowiedzcie się, jak dorośli uczą ich dbałości. Zbadajcie jak młodzi ludzie traktują swoje przedmioty. Oni będą uczyć kolejnych. To właśnie wychowawcom młodzieży i dzieci trzeba szeptać przez sen do ucha i dawać wskazówki jak postępować. 

Duchy Rzeczy były zadziwione. Wiedziały jednak, że Duch Sedna Sprawy, wie co mówi, bo jest najmądrzejszy z nich wszystkich. Podjęły zadanie.
Duchy Rzeczy wybrały się do domów ludzkich, tam zamieszkały dziecięce zabawki i gry planszowe. W pokojach nastolatków zamieszkały w telefonach komórkowych, gitarach i książkach.
Wybrały się do szkół i zamieszkały w ławkach, krzesłach i tablicy szkolnej, a także w gąbkach, szafkach na buty i książkach w bibliotece.
Część Duchów postanowiła poczekać do wakacji i schować się w bagażu dzieci i nastolatków po to, by zamieszkać w przedmiotach, które będą używane przez nie w trakcie wypoczynku. Tak właśnie zrobił nasz Duch Rzeczy. Schował się do wielkiego, spakowanego już plecaka chłopca, który następnego dnia miał wyruszyć na wakacje. Duch Rzeczy znał się bardzo dobrze na rzeczach, wiedział po co i jak ludzie ich używają, nie był jednak specjalistą od ludzkich emocji, więc trochę bał się nowej sytuacji, ale był gotów na wyzwanie. W nocy zapoznał się dokładnie ze wszystkimi rzeczami w plecaku. Znalazł tam bardzo różne i ciekawe przedmioty, niektórych w ogóle nie spodziewał się w dziecięcym bagażu! Kto to widział, żeby chłopiec zabierał ze sobą zapałki, nóż i jakieś liny na wakacje... Ludzkie zwyczaje zawsze będą go zaskakiwać. Z legitymacji wyczytał, że chłopiec skończył szóstą klasę. Znalazł też w plecaku zeszyt z tytułem "Śpiewnik" a na drugiej stronie (wiedział co jest na każdej stronie, pomimo, że nie otwierał zeszytu. W końcu to Duch.) wpis "Dla Zająca na pamiątkę wspólnego obozu - Drużynowy", pod spodem data i rysunek jakiegoś drzewa. Duch Rzeczy po raz kolejny miał trudność ze zrozumieniem ludzkiego zwyczaju nadawania nazw zwierzęcych ludziom, ale przyjął ten fakt i wiedział już, że wakacje spędzi z jedenastoletnim Zającem, który będzie bawić się zapałkami i nożem. Ciekawe dokąd pojadą.
Rano Zając założył na siebie mundur, sznurowane duże buty i z  trudem zarzucił plecak. Tata odwoził go samochodem (zadbanym, Duch sprawdził) na dworzec kolejowy. Zanim Zając dołączył z bagażem do swojej grupy, tata powiedział do niego:
Pamiętaj, dbaj o siebie i bądź ostrożny. postaraj się niczego nie zgubić! Cieszę się, że zdecydowałeś się zabrać mój stary scyzoryk i menażkę. Niech Ci służą. 
Okazało się, że Duch i Zając spędzili razem prawie miesiąc w środku lasu na obozie harcerskim. Duch Rzeczy był zaskoczony, ale obóz spodobał mu się. Nie dość, że tak zwane "kadry" dbały o swoich podopiecznych, to jeszcze wymagały solidnej postawy i dbałości o rzeczy, które tak zwani "harcerze" mieli w swoich namiotach. Na dodatek spotkał kilka innych Duchów, które przyjechały w plecakach harcerzy, miał więc z kim porozmawiać i wymienić się uwagami.
Co do dbałości o rzeczy, Duch był bardzo zadowolony, że trafił na plecak Zająca. Na obozie trzeba było utrzymywać rzeczy w porządku i czystości, a kto tego nie robił - dostawał karę. Poza tym Duch Rzeczy świetnie się bawił, zamieszkując rzeczy Zająca. Zobaczył, jak przydatny jest nóż i przekonał się, że dzieci potrafią się nim posługiwać, podobnie sprawa miała się z zapałkami. A najlepsze było to do czego Zając wykorzystał sznurek! Okazało się, że harcerze musieli sami zbudować sobie łóżka i półki a potem sznurkiem wypleść je, aby były wygodne i funkcjonalne! Świetne, wzorowe wychowanie do dbałości o rzeczy! Ależ będzie Duch Rzeczy dumny, opowiadając o tym na Radzie.
Każdy dzień zaczynał się bardzo przyjemnym dla Ducha widokiem. Jako specjalista dobrze wiedział, że porządek i higiena sprzyjają dobrym stanom rzeczy, rozkoszował go moment sprawdzania porządku w namiotach harcerzy. Chłopak, starszy trochę od Zająca (ale zdecydowanie nie był to dorosły mężczyzna), na którego mówili "Oboźny" (dziwne imię...), podchodził do każdej grupy chłopców po kolei i zaczynał od sprawdzania ich ubrania. Ubrania harcerzy mają mnóstwo guzików, naszywek, przypinek, znaczków, sznurków i chustek. Duch dziwił się, że Oboźny pamięta gdzie co powinno się znajdować, a cieszył się, gdy Oboźny ganił młodszych za złe ustawienie znaczków. Co za dbałość o rzeczy! Perfekcyjnie! Rada będzie zachwycona. Oboźny potrafił wyjąć nóż i odciąć naszywkę, która nie była dostatecznie gęsto obszyta albo guzik, który delikatnie opadał. Harcerze musieli potem spędzać czas na ponownym przyszywaniu rzeczy do ubrania, a Oboźny potrafił nawet następnego dnia ponownie je odpruć, jeśli nie był zadowolony z efektu. Duch opiekował się przedmiotami, podobało mu się, że harcerzy w sumie traktowano podobnie do rzeczy. Sprawdzało się ubiór podczas gdy chłopcy musieli stać bez ruchu i czekać, aż inspekcja się zakończy. Duch Rzeczy był rad, że nie musi interpretować nieznanych mu zbyt dobrze zachowań międzyludzkich, to było dużo prostsze, konkretne i pozbawione niepotrzebnych ceregieli.
Po sprawdzeniu ubioru, przychodził czas na wnętrze namiotu. Wśród dzieci panowała grobowa cisza, co było ulgą po czasie przygotowań do apelu. Jakże denerwował Ducha Rzeczy hałas i krzątanina, przekładanie przedmiotów i szybkie, głośne wymiany zdań między dziećmi. Bywało tak, że dzieci zamiast sprzątać, krzyczały na siebie nawzajem wykrzykując różne zdania, najczęściej zaczynające się od "Przez ciebie...", "Jak tego nie zrobisz to będzie źle, bo...", "To będzie twoja wina jak...". A podczas sprawdzania porządków - piękna cisza i ład wśród dzieci. W czasie przygotowań harcerze mieli zrobić jak najlepszy porządek, by nie dostać ujemnych punktów. Jeśli ktoś z grupy miał przedmiot w nieładzie, cała grupa ponosiła karę. Oboźny wkraczał do namiotu i zaczynała się zabawa! Sprawdzał każdą rzecz, czy nie jest wilgotna albo brudna. Jeśli była - wyrzucał przed namiot. Szukał miejsc, gdzie łóżka dotykały namiotu i plecaków lub butów, których sznurki i sznurówki dotykały ziemi. Jeśli takie znalazł - wyrzucał przed namiot. Jeśli w śpiworze lub na materacu był piach - kotłował i zrzucał na ziemię lub przed namiot. Jeśli jakieś ubrania na półkach nie były złożone dostatecznie dobrze - wyrzucał je przed namiot. Wyrzucał całą zawartość półki, jeśli była źle naciągnięta. Jeśli znalazł otwarte słodycze - konfiskował, mówiąc, że przyciągną mrówki. Jeśli na ziemi leżały śmieci - dawał je do ręki chłopcu na początku grupy i liczył ujemne punkty za każdy z nich. I nadchodził ulubiony moment Ducha Rzeczy... Inspekcja czystości menażek! Przed apelem Duch po cichu upewniał się, czy wśród wszystkich menażek sprzed namiotu jest jakaś niedomyta i zamieszkiwał ją w ostatnim momencie, zanim Oboźny podszedł do tzw. menażnika. Oboźny dokładnie oglądał każdą część menażki, każdy widelec, każdy kubek. Jego wymagania były bardzo wysokie i nie dopuszczał ani kawałka igiełki sosnowej, ani trochę tłuszczu, ani jednego ziarnka piasku. Rzadko zdarzało się, że menażka przeszła test bez zarzutów. A jeśli była brudna... Na to czekał Duch Rzeczy. Oboźny brał menażkę do ręki, stawał obok namiotu, brał wieeeelki zamach i rzucał menażką hen, hen w las! Duch Rzeczy szybował w górę w menażce i leciał, leciał nad krzaczkami jagód i wysoką trawą, a w czasie lotu wiatr smagał jego szybowiec, słońce odbijało się w metalu, a drzewa zostawały za nim. Ależ to było piękne przeżycie! Duch wolał, kiedy menażka lądowało miękko na mchu i mógł wyturlać się powoli i wrócić między namioty. Czasem menażka w trakcie lotu obracała się szybko jak podkręcona piłka, po takim locie Duchowi mieszały się kierunki i raz nawet poszedł w złą stronę. Raz menażka leciała wysoko w górę i mógł dostrzec dziuplę o której nikt inny nie wiedział, innym razem leciała bardzo szybko i płasko, dolatywała daleko. Innym razem na koniec lotu zaczepiała się rączką o jakiś krzak i Duch Rzeczy bujał się w te i z powrotem jak na huśtawce. Bywało też tak, że rzucona z wielką siłą, uderzała z impetem o drzewo i zmieniała kierunek lotu lub leciała wprost w ziemię. Tak stało się z menażką Zająca.
Był chłodny ranek i, gdy gwizdek obwieścił pobudkę, nikomu nie chciało się wychodzić ze śpiwora. Zastępowy Zająca ze zdenerwowaniem namawiał resztę chłopców, by zabrali się szybko za porządki, bo zbliżał się czas apelu. Chłopcy leniwie zasłali swoje łóżka i bez energii podwinęli poły namiotu. Niebo było zachmurzone i nikt nie miał chęci do pracy. Zastęp działał wyjątkowo wolno i niedokładnie, przez to co i rusz wybuchała mała sprzeczka - jak co dzień na temat porządku w namiocie. Chłopcy prześcigali się w wypominaniu przez kogo dostali ile ujemnych punktów, zastępowy nawet nakazał jednemu z kolegów robić pompki za przezywanie drugiego. Pierwszy odmówił i wdał się w bójkę z zastępowym, co z kolei zwróciło uwagę Oboźnego. Teraz już cały zastęp musiał robić pompki za karę, ale po ich wykonaniu chłopcy nie wrócili do rozmowy i nie wyjaśnili sobie co leży im na sercu - karę wykonali i po sprawie, nie ma o czym mówić. Tylko żal i złość pozostała w ich myślach. Przez całe zamieszanie zastęp nie zdążył należycie przygotować namiotu do apelu, chłopcy przeżyli więc 15 minut bardzo dużego napięcia. Nie trzeba opowiadać o tym jak wyglądało sprawdzanie umundurowania i namiotu. Powiem tylko, że na mundurze Zająca po apelu brakowało trzech guzików i jednej plakietki (po której została niewielka dziura w materiale, bo Oboźny nie miał dobrego humoru i z dużą ekspresją odpruwał plakietkę, która dzień wcześniej jeszcze była w porządku).  Menażki poleciały wszystkie. Oboźny powiedział, że może to ich czegoś nauczy i posłał wszystko, menażki sztućce i kubki, w las.
Przed obozem tata Zająca dał mu swoją starą wojskową menażkę. Była obdrapana i wyglądała bardzo profesjonalnie. Zając był dumny, chociaż nie chciał się przyznać przed tatą, wzruszył się bardzo i obiecał sobie dbać o nią - to był punkt honoru. Chciał udowodnić tacie, że jest już prawie dorosły, że potrafi zadbać o swoje rzeczy, zwłaszcza te, które zostały mu podarowane, te, które były ważniejsze, przez swoją historię. Wcześniej zdarzało mu się psuć i gubić. Teraz to się zmieni.
Kiedy Oboźny wziął do ręki menażkę Zająca i wykonał teatralny zamach, chłopca ścisnęło w gardle. Menażka pofrunęła wprost na pień sosny, odbiła się i wylądowała w trawie pod drzewem.
Zaraz po apelu zastęp znów się pokłócił, chłopcy nie mogli znaleźć swoich rzeczy w ściółce i krzakach i na śniadaniu odczuli brak swojego ekwipunku. Zając na szczęście znalazł wszystkie elementy menażki od taty, zgubił tylko nóż (zastąpił go scyzorykiem). Mimo tego cały poranek wstrzymywał łzy, nie mógł płakać, co pomyśleli by koledzy, oboźny, co pomyślałby drużynowy? Nie zdołałby im wytłumaczyć jak bardzo zła stała się rzecz, jak bardzo zawiódł się na sobie samym i jak trudne jest dla niego pogodzenie się z nową sytuacją - menażka w wyniku zderzenia z drzewem odkształciła się i nie dało się już jej zamknąć. A miał o nią dbać. Teraz już nigdy się nie zmieni.

Na letniej Radzie Wszystkich Duchów Duch Rzeczy z dumą opowiadał o swoich spostrzeżeniach. Wskazywał jak świetnie kadry harcerskie skłaniały podopiecznych ku dbałości o rzeczy. Opowiadał o porządku, o sposobach jego sprawdzania. Przeczytał raport z tzw. zdawania kuchni, w czasie którego chłopcy do ciemnej nocy poprawiali czystość i porządek, jeśli nie zadowalały przełożonych. Opowiedział o apelu, o ubraniach harcerzy, o organizacji przestrzeni i skrupulatności z jaką harcerze dbali o rzeczy.
Spośród wszystkich opowieści jego sprawozdanie okazało się najlepsze i wzbudziło największe emocje. Duch Sedna Sprawy pochwalił Ducha Rzeczy i ogłosił nowe rozporządzenie:
Członkowie Rady Wszystkich Duchów! Niech posłucha mnie każdy oddział, każdy duch! Od dziś czeka nas wielkie zadanie. Musimy podpowiadać ludziom i szeptać im do ucha jak mają postępować, musimy, by ratować świat! Taka jest nasza misja i po to jesteśmy tutaj, na Ziemi. Spełnijmy naszą powinność. Powołuję was, duchy i duszki do tego, by znaleźć wszystkich ludzi, którzy mają wpływ na dzieci ludzkie i młodzież ludzką. Niech wymagają od podopiecznych porządku i dbałości o rzeczy. Nakłaniajcie ich do metod, które Duch Rzeczy opisał w raporcie. Od teraz naszym celem jest sprawić, by opiekunowie dzieci i młodych ludzi rzucali w krzaki wszystko o co młodzi nie dbają wystarczająco dobrze. To jest moje zalecenie i to jest metoda, która pomoże ocalić świat, o który to MY MAMY DBAĆ. Dajmy im przykład i dbajmy o niego! Niechaj niebo zaroi się od przedmiotów, niechaj dzieci zrozumieją, że dbałość o rzeczy to podstawa! Tak mówię ja, Duch Sedna Sprawy! 
I tak się stało.
Duchy Rzeczy, Dusze Ludzkie, Duchy Zwierząt, Duszki Domowe, Duszki Leśne, Duchy Przodków, Duchy Nocy, Duchy Czasu, Duszki Pomysłów, wszystkie duchy, duszki, duszyczki i stwory należące do Rady Wszystkich Duchów zabrały się do działania. Szeptały dorosłym do uszu, podpowiadały im, gdy czytali książki albo oglądali telewizję, doradzały gdy byli zdenerwowani zachowaniem dzieci.
Z pokojów dziecięcych przez okna zaczęły wylatywać zabawki, gry planszowe rozsypywały się efektownie w czasie lotu i niczym konfetti spadały na głowy przechodniów. Z bloków wypadały telefony komórkowe i roztrzaskiwały się o chodniki. Doszło do tego, że zarządzono w miastach, by przechodnie nosili na głowach kaski chroniące przed urazami głowy. W mniejszych miejscowościach i wsiach trzeba było uważać, by w maszyny rolnicze nie wplątywały się wyrzucone na pole małe sukieneczki  i plastikowe foremki do piasku. Przed budynkiem szkoły woźny codziennie zamiatał na stosy wyrzucone przez okna i drzwi zeszyty, długopisy, plakaty, piórniki itp. Dzieci w stosach i na chodnikach grzebały między rzeczami i szukały swoich własności, z nadzieją, że nie rozbiły się, nie strzaskały, nie zepsuły... Płakały, przeżywały, obiecywały dbać i bardzo uważały na swoje rzeczy. Dorośli byli zadowoleni. Sposób okazał się niezawodny.

Opowiadam wam tę historię nie bez przyczyny. Jestem duchem, ale nie należę do Rady. Jestem takim duchem, który w przeciwieństwie do innych duchów, nie ma wielu kolegów w tym samym gatunku. Duchów takich jak ja jest niewiele, bo giniemy, jeśli ludzie postępują wbrew nam.
Jestem duchem, który zwykle siedzi cicho, bo wierzy, że ludzie uczą się na błędach i potrafią wyciągać wnioski. Wierzę, że ludzie chcą zrozumieć więcej.
Jestem Duchem Rozsądku. Moje zadanie to pytać.

Pytam więc: Dlaczego..?