poniedziałek, 6 czerwca 2016

Kult (nie)jedzenia.

Do napisania tego tekstu zbierałam się od Bożego Narodzenia. Potem planowałam to zrobić na Wielkanoc. Ale czasu było mało a do pisania nie po drodze. Ciąża, dzieciństwo, obóz. I zaglądanie do talerza. Trochę bardziej psychologicznie i jako rodzic, ale o obozie trochę też. Jedzenie jest ważne.


1.Ciąża.
„Ooo, który to miesiąc? To masz duży brzuch! Będą bliźniaki?”

Całe to gadanie o wadze zaczyna się już w ciąży. Po pierwsze od lekarzy i pielęgniarek, którzy na każdej wizycie wpisują w kartę ciąży ile pacjentka waży. Jak się kilogramy nie zgadzają to od razu, że za dużo, za mało, trzeba jeść więcej, jeść mniej. Śmieszne kalkulatory w sieci pokazują odpowiednią wagę co do dekagrama. Wydaje mi się, że jeżeli kobieta nie trenuje sportów z kategoriami wagowymi albo nie ma zaburzeń odżywiania to nie wie ile waży co do grama. Ba, czasami wie że coś między 60 a 65, ale dokładnie to nie ważyła się od pięciu lat.
Po drugie komentarze znajomych i rodziny, które bywają jeszcze gorsze. Wielkość brzucha nie zawsze odpowiada wielkości dziecka. Jeżeli mięśnie brzucha u kobiety są mocne to ciąża jest słabiej widoczna. A komentarze, że wygląda się na 5 miesiąc będąc w 8 ( słyszałam!) albo na bliźniaki będąc w 7 wcale nie są miłe. Dla rozchwianej hormonami kobiety intencja się nie liczy. Takie słowa najczęściej padają z ust osób niedzieciatych, których wyobrażenie o ciąży jest stworzone przez siostry, ciotki, telewizje i plotki. Są też komentarze od osób, które dziecko rodziły 20+ lat temu i mało co pamiętają, ale na pewno było inaczej. Dotrwanie do końca ciąży bez pytań o wagę jest praktycznie niemożliwe. 


2. Karmienie i rozszerzanie diety.
„Ooo, a on jeszcze tego nie je?” vs „Jak możesz mu to dawać?!”

O tym jak powinno się karmić i kiedy rozszerzać dietę pisać nie będę, bo nie o to chodzi. Każdy ma jakąś teorię i pomysł. Matka, ojciec, babcia, sąsiadka, pani w mięsnym, lekarze dla dorosłych (tu głównie króluje: po co pani jeszcze karmi piersią?), pediatrzy a nawet kolega ciotki z pracy. I jak tu nie oszaleć? Przyjmujemy sobie jakiś punkt X od którego będziemy rozszerzać dietę. Mniej więcej od 3 miesiąca życia dziecka mogą pojawić się komentarze o soczku, wodzie z glukozą, kaszce na lepszy sen, zupkach, owocach, warzywach, słoiczkach, mięsku, rosołku, flaczkach i czekoladzie. Z tygodnia na tydzień jest coraz więcej takich tekstów, coraz bardziej denerwujących. Dziecko, przyjmijmy, sobie przybiera w swoim tempie, pije sobie mleko (jeżeli pije z piersi to sobie spokojnie pije, jeżeli pije modyfikowane to wszyscy się pytają ile mililitrów i dlaczego tak mało/dużo. Jako ciekawostkę powiem, że dokarmiane dziecko w szpitalu dostaje każdego dnia o 10ml więcej. Żołądek dziecka tak szybko nie rośnie...) Zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że dziecko wygląda za grubo albo za chudo. Dziecka na piersi nie da się zatuczyć a zdrowe dziecko się nie zagłodzi, jak jest szczupłe to taka jego uroda. Wspaniałym przykładem są dwa urocze chłopaki: mój syn, zawsze w dole siatek centylowych; syn Zosi  na pół roku ważył tyle co Staś na rok. Obaj zdrowi, żadnych problemów związanych z przegłodzeniem/wychudzeniem. A wielkościowo jak ogień i woda.
 Dobra, zaczynamy rozszerzać dietę.W sieci można znaleźć bardzo dużo pytań o to ile zjada dziecko w konkretnym wieku i ile posiłków. Logika podpowiada, że zjada ile chce, bo ma naturalnie wykształcone mechanizmy i (jeszcze raz powtarzam) zdrowe dziecko się nie zagłodzi. Ale ogólny kult jedzenia (dużo jedzenia = dobrobyt) sprawia, że całe rodziny stają nad dzieckiem i wmuszają w nie kolejną łyżeczkę, zabawiając albo (najgorzej!) puszczając baję w telewizji.
Wspomniałam na początku, że chciałam napisać ten tekst przy okazji świąt. Z jednej strony tego dnia spotykamy się z rodziną, którą widujemy rzadko i pojawia się dużo komentarzy odnośnie wszystkiego, z drugiej strony ogóle obżarstwo sprawia, że tracimy sens świąt i nadrzędne staje się dla nas ugotowanie miliona przysmaków a potem zjedzenie wszystkiego, bo przecież się zmarnuje. Jak ktoś się nie przeje w święta to znaczy, że beznadziejnie spędził czas. Przywodzi mi to na myśl antyczne sympozjony. Ludzie jedli do porzygu a potem znowu jedli i znowu wymiotowali. Ach te wspaniałe zabawy...
Dieta małego dziecka ma bardzo duży wpływ na to, co dziecko będzie później jadło. Czy będzie obierało pomidory a może jadło żyłki z mięsa? Czy będzie wolało warzywa czy owoce? Czy będzie lubiło zwykłą, niegazowaną wodę? Ile posiłków będzie jadło? I chyba najważniejsze: czy będzie umiało ocenić ile zje i ewentualnie powiedzieć STOP jeżeli nie będzie mogło już zmieścić?
To chyba nie dieta jest obecnie największym problemem dzieci, bo nie ma dziecka, które jadłoby tylko czekoladę. Ale mało jest osób, które potrafi zjeść tyle ile potrzebuje. Uczucie sytości jest całkowicie zagłuszane przez niezostawianie resztek na talerzu. Nie twierdzę, że trzeba marnować jedzenie, ale osoba która umie nie zjeść za dużo umie najczęściej ocenić ile zje.
Jemy szybko, jemy w biegu, jemy tyle ile nam nałożą na mieście. A potem powielamy te zachowania u naszych dzieci.


3.Szkoła i obóz.
„Zjedz wszystko co masz na talerzu/w menażce.”

I przechodzimy do części, która może zainteresować więcej osób. Żywienie zbiorowe. Obóz. Trudna sprawa, pomijając to, że powinno być smaczne to musi być jeszcze w miarę zdrowe. To wędrownik może wyżyć na pasztecie i paprykarzu (PAPRYKARZ GÓRĄ, PASZTET KANAŁAMI!!!) a nie harcerz. Mamy jadłospis, cztery albo czasami i pięć posiłków dziennie, soczek, herbatę, wodę.
I beczkę na resztki. Albo może jej nie mamy? Musze powiedzieć, że na moim pierwszym obozie nie było beczki na resztki i jakoś żyliśmy. Ale wtedy wszyscy pilnowali aby kuchnia nie nałożyła więcej niż ktoś chciał. Ja raz musiałam na siłę dojadać (grubo pokrojoną cebulę z zupy, trochę trauma). Na kolejnym obozie pojawiły się miejsca, do których można niedojedzone zostawić. Niestety nie było tak, że kilka osób wyrzucało resztkę tylko harcerze wywalali po pół menażki, bo tak im kuchnia nałożyła. Bo wszyscy przestali pilnować ile nakładają. No tyle aby starczyło dla wszystkich, ale też żeby nie zostało, bo trzeba potem przerzucać i myć kolejny gar i tyle roboty. Niestety kadra mało może zrobić w tej kwestii, bo jak dziecko nie jest głodne to siedzenie nad nim od obiadu do zajęć nic nie da. Większość zachowań jest wyniesiona z domu, za rodziców nikt dziecka nie wychowa. Najlepiej pilnować ile dziecko nakłada, pogadać przed obozem z rodzicami jak często dziecko je w domu. 
Problemem jest też to, że wiek harcerski to wchodzenie w dojrzewanie dla wielu osób. Bardziej widać to u harcerek, które rosną nie tylko wzwyż. Trzeba bacznie obserwować takie dziewczyny, bo dużo zaburzeń odżywiania zaczyna się koło 12 roku życia. Nie chcę teraz zagłębiać się w temat, ale zaburzenia odżywiania to nie tylko anoreksja i bulimia. Jest tego bardzo dużo i zdarza się coraz częściej. Praktycznie od narodzin panuje kontrola wagi i ilości zjedzonego posiłku. Im więcej dziecko je, tym lepiej. Nawet już w szkole, na stołówce, odnoszenie jedzenia na talerzu jest krytykowane często (akurat tu musi być możliwość odniesienia resztek, bo wszystkie porcje są takie same). Pod koniec podstawówki, może bardziej na początku gimnazjum, dzieci są bombardowane są modą, plakatami, filmami, gwiazdami. Pojawia się nie kult jedzenia a kult niejedzenia. Znowu, nie mam zamiaru zagłębiać się w restrykcyjne diety i ćwiczenia, ale to jest coraz większy problem. Tak samo jak ktoś nie miał umiaru w jedzeniu tak nie ma umiaru w ćwiczeniach albo niejedzeniu. Skrajności towarzyszą nam cały czas. Na obozie trudno obserwować każde dziecko pod kątem jedzenia, ale ważne aby dać im dużo czasu na jedzenie, odpoczynek po jedzeniu. W miarę możliwości nie nagradzać tylko słodyczami (we współzawodnictwie). Pilnować zdrowego ruchu, ale dawać czas na odpoczynek. Starać się kształtować dobre i zdrowe nawyki. Może nie zmienimy wszystkich, ale nawet jedna osoba to dużo. Najlepiej robić to na własnym przykładzie, ale często my, dorośli, jesteśmy ofiarami niewłaściwego wychowania pod kątem nawyków żywieniowych oraz ruchowych.

4. Ale nie dajmy się zwariować.
„Olej palmowy? Fuj!”

Specjalnie podałam taki wspaniały przykład. Olej palmowy jest chyba drugi na liście składników naszej wspaniałej nutelli i jej obozowych podróbek na każdą kieszeń. Pierwszy jest oczywiście cukier. Teraz chciałabym trochę zanegować zdrowe odżywianie. Istnieje coś takiego jak ortoreksja. Chorobliwe sprawdzanie składów jedzenia. Rezygnowanie całkowicie z chemii w jedzeniu. Jest to drogie. I jest chorobą. Ortoreksją nie jest jedzenie warzyw do każdego posiłku, ale strach przed zwykłym batonikiem czy vegetą już tak. Nie dajmy się zwariować. Mam wrażenie, że ograniczanie dzieciom słodyczy restrykcyjnie (mówię o ograniczaniu a nie robieniu własnych słodyczy) może spowodować, że kiedy tylko dzieciak znajdzie się w sytuacji, w której może sobie pozwolić, to pozwala sobie bardzo pozwala. Tak samo nie powinno się restrykcyjnie ograniczać jedzenia dziecku. Nawet jeżeli ma nadwagę, to zmiana składników diety i więcej ćwiczeń jest lepszym wyjściem.



I na koniec jeden z moich ulubionych tekstów o jedzeniu: "jesteś tym co jesz, więc nie bądź szybka, prosta ani łatwa" ;)