środa, 29 lipca 2015

Jeszcze tylko rok i znów pojedziemy na obóz...

Parę dni przed końcem obozu wróciliśmy do Warszawy.

Obóz był cudowną odmianą, głębokim oddechem i energią do dalszego działania.
Warszawa jest zdecydowanie inna niż las nad jez. Lubikowskim. W mieszkaniu odległości są takie małe a rzeczy nieruchome, słońce nie prześwieca przez konary drzew które lekko poruszają się na wietrze. Ludzi jest dużo, ale nie rozmawiają z Wojtkiem, nie biorą go na ręce i nie śpiewają mu piosenek. Gdzie podziały się uśmiechy i zawołania zuchów "Oooo Woojtek!! Malutki!!", gdzie wszystkie ciocie, wujkowie, gdzie brzozy, sosny i wiatr? W lesie hasłem do wyjścia z przyczepy i pójścia na śniadanie był śpiew przedśniadaniowy pierwszej tury podobozów, który dobiegał ze stołówki. Tutaj jest cicho. W ciągu dnia śpiącego Wojtka nie budzą zuchy śpiewające "Siała baba mak" ani harcerze, którzy zupełnie przypadkiem wybrali drogę przez środek zgrupowania, żeby dotrzeć na kąpielisko.
Wojtek czuł się w lesie bardzo dobrze. Było spokojnie, przyjaźnie, świeżo, czasem mokro i deszczowo albo upalnie, ale każdego dnia inaczej, ciekawie. Codziennie rano mówiłam Synu, idziemy odkrywać świat! i szliśmy.
Ja pełniłam funkcję w zgrupowaniu i też czułam się bardzo dobrze. Mam dla Was dużo opowieści, dużo przemyśleń, wspomnień, wniosków. Jak wytrzymamy cały rok do następnego obozu..?


Taki widok witał Wojtka każdego dnia... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz