wtorek, 25 sierpnia 2015

Ono MUSI!



Do napisania tego posta skłoniły mnie dwie rzeczy.

Po pierwsze to, że od jakiegoś czasu słyszę, że mój syn musi zacząć raczkować. Musi, bo to jest BARDZO WAŻNE. Musi raczkować i to najlepiej w odpowiedniej kolejności do siadania i chodzenia. Bo jak nie zacznie sam to trzeba będzie to raczkowanie prowokować, bo raczkowanie jest BARDZO WAŻNE, KLUCZOWE dla rozwoju. Bo ktoś popełnił ten błąd, że nie prowokował i dziecko ma dysleksję (O NIE!). Bo ktoś, kiedy dziecko nie raczkowało, poszedł na rehabilitację, prywatnie i drogo i CAŁE SZCZĘŚCIE, że zaczęło, dzięki tej rehabilitacji.

Po drugie, to dzisiejsza wizyta u lekarza. Nasza przychodnia, badanie lekarskie przed szczepieniem, nasza pani doktor (która jest super, serio) ogląda Wojtka, słucha, patrzy na zęby, pyta o samopoczucie syna i czy coś niepokoi. Raczej nic, bo Wojtek w formie, tylko mu wywaliło milion małych bladych krostek typu potówki na brodzie, mówię, że pewnie od śliny i upału. Ona potwierdza, że ślina (Wojtek z ubraniem do pępka mokrym, bo te zęby idą), ale jeśli chcę to jest maść, z tym, że dość droga.
- Maść? A czy jemu to przeszkadza?
- Nie, jemu na pewno nie, ale może pani to przeszkadza?
- Mnie? A jakie to ma znaczenie? To jego broda, jak mu nie przeszkadza to niech ma, nie będę go smarować niczym bez potrzeby.
- O, no to jest pani wyjątkową mamą. Zazwyczaj proszą o maść.

Serio..? Naprawdę jestem wyjątkową mamą, bo nie przeszkadza mi, że mój syn ma pryszcze..?


Dobra, przyznam się, że od jakiegoś czasu zastanawiam się nad milionem pytań i postanowiłam, że je wypiszę, może ktoś zna odpowiedź na jedno z nich. Albo też zadaje sobie takie pytania, a może naprawdę jestem wyjątkowa, w znaczeniu bycia walniętą?

Po pierwsze mam powody by wątpić w to, że mój syn MUSI raczkować. Będę go kochać nawet z dysleksją (która nie bierze się z nieraczkowania...).
Tutaj pojawiło się w mojej głowie pytanie: Czy szczęśliwa, zadowolona z życia osoba z mniejszą lub większą niepełnosprawnością, wadą, utrudnieniem jest w gorszej sytuacji niż osoba w pełni sprawna, zdrowa i nieumiejąca czerpać radości z tego kim jest, która nie akceptuje siebie?

Po drugie kwestia zaufania. Do swojego dziecka i do siebie.
Rodzic jest  tym pierwszym wychowawcą, który kształtuje osobowość i charakter dziecka. Gdzie jest granica między wspieraniem rozwoju a akceptacją dziecka takim jakie jest? Czy "poprawianie" dziecka nie doprowadzi do braku tej akceptacji rodzica w stosunku do dziecka i dziecka w stosunku do samego siebie? Jeśli poprawię wadę dziecka to nie będzie ono mieć kompleksu związanego z tą wadą w przyszłości. Ale jeśli nauczę go pokochać siebie pomimo wad to też może rozwiązać sprawę. A jeśli zagalopuję się i znajdę wiele wad, które będę wciąż poprawiać to jak mam nauczyć je kochać i akceptować samego siebie, skoro ciągle coś jest z nim nie tak?

Po trzecie mówcie co chcecie, ja wierzę zawodowcom, w tym lekarzom. Rozumiem, że każdy ma wątpliwości. Pewnie, że nie można być naiwnym, trzeba mieć swój rozum. Ale moje zdanie jest takie, że nawet jak przeczytam milion artykułów i forów internetowych i będę mieć notatki i wiedzę większą niż ktokolwiek, to i tak będę amatorem.
Kogo pytam, kiedy mam wątpliwość? Czy zaczynam szukać odpowiedzi w dziecku? Komu ufam bardziej, nieznajomym z internetu czy swojemu instynktowi, który buduję będąc z dzieckiem od zawsze i znając je najlepiej ze wszystkich?
Nie ufaj lekarzom... Skoro nie lekarzom to komu? Już ustaliliśmy, że na pewno nie samej sobie. Mamie i babci też nie ufaj, bo to przestarzałe poglądy i mity. Nie ufaj też rodzinie partnera, bo na pewno są zazdrośni z jakiegoś powodu. Nie ufaj reklamom i paniom w aptece, bo są przekupione przez koncerny. Zapytaj na forum ale nie wierz w to co piszą bo przecież każdy ma swoje wyjątkowe dziecko i inne warunki i możliwości. Najlepiej nie ufaj nikomu.

Prawda jest taka, że każdy sam musi sobie odpowiadać i określać na miarę swojego dziecka i siebie a nie na "dziecko".
"Dziecko" powinno...
"Dziecko" potrzebuje...
"Dziecko" trzeba i musi...

Tylko, że "dziecko" traktuje się przedmiotowo, bo jest czymś ogólnym. A własne dziecko to człowiek, którego trzeba szanować,  któremu trzeba pomóc w dążeniu do autonomii i które trzeba kochać, nawet z dysleksją, bo nie raczkowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz