środa, 17 czerwca 2015

Czerwcowy Biwak Łosia

Hej, ale była przygoda!


Zejście do rzeki. Było pięknie!

Czasu przed obozem nie da się sztywno zaplanować. Choćby nie wiem co, zawsze coś wyskoczy. Tym razem, przed naszym czerwcowym biwakiem spotkaliśmy się kadrami drużyn, by ustalić szczegóły. Biwak miał być okazją do integracji drużyn jadących razem w podobozie w lipcu na obóz. To mój ulubiony zwyczaj i dobra praktyka. Chyba tylko dwa razy w życiu byłam w samodzielnym podobozie drużyny, lubię podobozy łączone i mam doświadczenie w obozowaniu z różnymi środowiskami. Z drużyną Marii byłam już w podobozie dawno temu, jako zastępowa, dwa lata później jako przyboczna, a kiedy założyłam drużynę, jako drużynowa wiedziałam już z kim chciałabym postawić krąg namiotów w lesie. Teraz moja drużyna znów jedzie z 126, a ja będę nad nimi czuwać w zgrupowaniu obozu.
Wracając do biwaku... tydzień przed wyjazdem okazuje się to, czego drużynowy obawia się najbardziej. ZIELONA SZKOŁA. 75 "ŁOŚ" muszą jechać sami... Rzecz jasna nie zostaliśmy sami w sensie organizacyjnym. Kadra 126 pomogła nam przygotowując świetną grę z technik linowych. Nie ukrywam, że zmartwiło nas jednak, że ciężar organizacji w większości spadł na nas i to ja miałam zostać komendantką biwaku. Wstępnie miałam pełnić niewielką funkcję, by z Wojtkiem raczej towarzyszyć drużynom na biwaku niż odpowiadać za całość. Finalnie odpowiadałam za całość. Udało się!


Z użyciem liny trzeba było odzyskać pieluszkę Wojtka, zawieszoną na drzewie.


Miejsce biwaku przenieśliśmy w ostatniej chwili dużo bliżej Warszawy, na działkę mojego taty we wsi Czubajowizna. Jest tam pięknie! To idealne miejsce do biwakowania i już nieraz przyjeżdżałam tam z harcerzami. Od pociągu trzeba dojść 7 km. Niestety pierwszy odcinek idzie się wzdłuż ruchliwej szosy - zdecydowaliśmy, że Wojtka trzeba dowieźć na miejsce, natomiast ja, będąc jedyną, która zna drogę, musiałam iść z drużyną. Wojtek ze swoim tatą i dwoma wujkami dla asysty przyjechali więc samochodem i tak samo rzecz się miała przy powrocie.
Tata Wojtka nie został z nami na biwaku (Maria ma łatwiej, tata Stacha to harcerz...), przywiózł syna i zjawił się po niego dopiero w niedzielę, kiedy byliśmy już gotowi do marszu.

Czy z dzieckiem na ręku trudniej prowadzić biwak? Oj tak. Tak bardzo, że nie się nie da? Skąd!
Biwak był super!


W asyście przybocznej...

Wędrowaliśmy z plecakami, gotowaliśmy na ognisku, myliśmy się w rzece (o wdzięcznej nazwie Rządza) i przetrwaliśmy straszliwą nocną burzę w domu mojego taty. Wojtek był bardzo dzielny. Nie obudziła go burza (choć ręce podskakiwały mu przy każdym grzmocie) ani poranna inwazja much, spał twardo do 8:00, czyli do pobudki. Był z nami cały czas, gdy gotowaliśmy obiad w warunkach polowych, w czasie gry terenowej (spał, pilnowany przez naszego psa, Bajkę), gdy myliśmy stopy w rzece, przez całe ognisko spał zamotany w chustę. Wykazał się ogromnym taktem, śpiąc w trakcie uroczystości składania Przyrzeczenia Harcerskiego przez dwóch uczestników biwaku (nawet otworzył oczy na chwilę, ale zachował powagę i poszedł spać dalej, lekko tylko pochrapując od czasu do czasu).
Dzielny syn, pierwszy biwak ma już za sobą :)



Śpiący punktowy i Bajka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz